20 lip 2018

Degustacja 20.07.2018 (Boat City Whisky Club Summer Dram)



Boat City Whisky Club Summer Dram – tak nazwaliśmy pierwszą w historii klubu degustację zorganizowaną w lipcu. Wcześniej rezygnowaliśmy ze spotkań w tym miesiącu, wychodząc z założenia, że sezon wakacyjny nie sprzyja obecności na takich imprezach, ale czasy się zmieniły i w tym roku nie mieliśmy już obaw o frekwencję. Już sama nazwa degustacji daje do zrozumienia, że zamierzaliśmy zaserwować towarzystwu letnie, lekkie whisky, które na myśl przywodzić będą raczej łąki i potoki Speyside, a nie torfowiska i ppmy Islay. Idea szczytna, ale w praktyce okazała się trudna do zorganizowania, bo niezależnie od tego, jak wiele prób podejmowaliśmy razem z Radkiem i ile razy powtórzyliśmy „tak, ale przecież miało być kwiatowo i owocowo”, i tak ostatecznie wszystko kończyło się na nominowaniu butelek whisky wagi ciężkiej…. Pięknie w swoim komiksie (patrz post na naszej stronie z 21 lipca) podsumował to Krzysztof, który nie musiał być świadkiem naszych dyskusji, aby doskonale zrozumieć emocje, które targały nami przy wyborze line-upu. Ostatecznie nasze uporczywe usiłowania pozwoliły wprowadzić do menu degustacyjnego pewne pozory obecności whisky lżejszego kalibru, a nie chcąc zawieść stałych bywalców, dorzuciliśmy też „odrobinę” torfu; łącznie około 200 ppmów...


Degustację przeprowadziliśmy w formule blind tastingu, aby zbadać reakcję uczestników wyłącznie na smak i zapach whisky, a nie nazwę na etykiecie. Ze względu na lipiec i dość późne ogłoszenie terminu spotkania obecnych było zaledwie 13 osób, ale dzięki temu, zamiast tradycyjnego wykładu, przeprowadziliśmy ożywioną akademicką dyskusję o tajemniczej zawartości kieliszka i o whisky w ogólności, pięknie nie zgadzając się ze sobą aż do chwili, kiedy ostatnie osoby opuszczały salę degustacyjną.

W swojej relacji podaję od razu, co piliśmy, jednak uczestnicy degustacji poznali te informacje dopiero na zakończenie spotkania.

Arran 18yo, 53,7 %, Thompson’s, Sauternes finish
Mało znany bottler z Fracji, który pierwszy raz gościł u nas gościł – i pierwszy raz w życiu widziałem butelkę whisky ze szklanym korkiem.

nos: początek jest bardzo przyjemny – sporo miodu z wanilią, kwiatów i herbaty z miodem. Aromaty sporo obiecują, ale dalej jest tylko gorzej...
smak: słodki początek – karmel, miód, nawet pyłek pszczeli... ale potem robi dziwnie, pikantnie i warzywnie. Trochę chrzanowo, skórka z rzodkiewki? Z kalafiorem i rzepą na finiszu.

4 pkt./10 – bardzo dziwna whisky, a im dalej w las, tym mniej przyjemna.

Zdaniem Łukasza:

kolor: sok jabłkowy
zapach: trochę jabłek, lekko pieprzny, rodzynki, kwiaty, w tle pomarańcze.
smak: mineralna na języku, o kremowej teksturze. Na początku miodowa, potem robi się delikatnie cierpka, na końcu sfermentowane śliwki. W tle posmak winogronowy.
finisz: kwaśny na początku, a potem trawiasto-warzywny. Pojawia się lukrecja oraz imbir.

4,5 pkt./10 – przeciętna, a jej profil jest nie za bardzo w moim stylu. Szczególnie zapach rozczarowuje, bo nie za wiele się tam dzieje.

Invergordon 45yo (1972), 49,4 %, The Grainman, bourbon cask

nos: bardzo bogaty i przesiąknięty wpływem beczki – dąb, coca-cola, wanilia (maaaasa wanilii) i makowiec z lukrem. Z czasem zaczyna majaczyć las iglasty i ściółka leśna z delikatną nutką anyżku. Bardzo przyjemna whisky, chociaż kosmicznie zdominowana przez beczkę.
smak: jest gęsta jak syrop i słodka jak syrop – a przecież jestem zdrowy... Dr Pepper, kokos, tymianek z podbiałem, cukierek Werther’s Original i powracający kokos. Finisz jest drewniano-wódczany, nie tak bardzo jak w przypadku młodszych grainów, ale mimo wszystko wyczuwalny.

To jest bardzo przyjemna i bogata whisky, którą poleciłbym każdej osobie, która chciałaby bliżej poznać się z grainami. Początek i środek są bardzo intensywne, nawet jeśli zdominowane beczką, ale finisz pozostawiał mało wątpliwości co do pochodzenia. Taki urok grainów.
Fun fact #1 na dziś – wiele świeżych beczek po bourbonie wysyła się najpierw do destylarni zbożowych i tam napełnia whisky, aby oddały swe najintensywniejsze aromaty, zanim trafią do nich whisky słodowe.
Fun fact #2 na dziś – widzieliśmy kiedyś beczki grain whisky, które w magazynie po prostu stały, a nie leżały – i jak stwierdziła osoba, która nas oprowadzała: „nikt się nimi nie przejmuje, dopóki wokół nie zbierze się kałuża alkoholu”.

5,5 pkt./10 – bardzo ciekawa whisky, przy okazji której (a pamiętajcie, że był to blind tasting) rozmawialiśmy o tym, czemu pijemy tak mało grainów, zwłaszcza że już za przysłowiowe 1000 zł można kupić whisky wydestylowane wcześniej niż większość z nas się urodziła. Może mieć to związek z tym, że dobre malty rozwijają się w magiczny sposób – jest trochę beczki, trochę brzeczki, ciut alembika i sztuki jego wykorzystania, trochę wpływu otoczenia (dyskusyjne), a całość przez lata rozwija się i wszystkie te czynniki przenikają się wzajemnie, tworząc niesamowitą i skomplikowaną całość doświadczaną wszystkimi zmysłami. W przypadku grainów, mimo wszystko, zdecydowana większość smaku i aromatu pochodzi z drewna, a koniec końców i tak jest to wódka, która przeleżała swoje w beczce... Nie skreślam grainów co do zasady, ale po prostu nie darzę ich taką estymą jak malty. Pijąc whisky, która jest starsza ode mnie, czuję wielki szacunek dla jej twórców, bo zastanawiam się, co skłoniło do wybrania właśnie tej beczki, a odesłania na blending tysięcy innych – na to pytanie dotąd nie znalazłem jeszcze odpowiedzi...

Zdaniem Łukasza:

kolor: sok jabłkowy
zapach: na początku likier Bailey's, potem kokos i śmietanka, lekko wyczuwalny rozpuszczalnik do lakieru od paznokci, batonik Bounty oraz cappucino w proszku. W tle migdały.
smak: kokos, gorzka czekolada, bulion warzywny, lukrecja, lekko siarkowa, w tle owoce tropikalne.
finisz: warzywno-siarkowy.

5,5 pkt./10 – nie wiedziałem, że to grain i bardzo mnie zaciekawiła oryginalność w zapachu i smaku. Ciekawa i bogata. Dobra łycha.

Glen Scotia Campbeltown Festival 2018, 57,8 %, OB, port wood finish
nos: sól, przejrzałe wiśnie, torfik i zgniłe owoce leśne pośrodku iglastego lasu, nutka fuzli (ginu?) i trochę alkoholu. Gra bardzo przyjemnie, chociaż sprawia wrażenie prostej.
smak: torf i sól – przyjemnie, choć bardzo prosto. W drugim i trzecim podejściu daje wrażenie, jakbym pił morską wodę i popijał wiśniowym Tymbarkiem, jednocześnie przepalając cygarem. Majaczą wiśnie w likierze w asyście lukrecji i naprawdę dużo alkoholu, który wszystko psuje.

4 pkt./10 – zupełnie mnie nie przekonała, ale wiem, że w grupie znalazły się osoby, którym podeszła

Zdaniem Łukasza:

kolor: wino rosé
zapach: sól kamienna, sfermentowane truskawki, torf oraz trochę wanilii.
smak: krewetki i morska woda, połączone z lekką goryczką. Zdecydowanie słony profil. W tle czerwone owoce, choć raczej jest to cień smaku.
finisz: słodko-morski. Białe mięso kraba, wodorosty, dużo soli.

5 pkt./10 – ta whisky to morska esencja. Bardzo słona. Minus za małą złożoność. Piłem ją tuż po Feis Ile 2018 w pubie the Pot Still i wtedy zrobiła na mnie lepsze wrażenie – pewnie dlatego, że po tygodniu nieprzerwanego przyswajania torfu jej morskość była jak powiew świeżości. Przy drugim podejściu wypadła słabiej, bo jest raczej nieskomplikowana, choć o przyjemnym dla mnie profilu.

Jak to zwykle bywa, po trzeciej butelce przyszła kolej na znacznie cięższe edycje. Wielu z nas jest fanami torfowanych whisky z beczek po sherry i czerwonych winach, ale kolejna whisky – bourbonowa – była tak przepiękna i klasyczna, że na sali zapanował spokój.

Williamson 13yo, 53,2 %, AD Rattray, bourbon
Nazwa Williamson na zawsze będzie kojarzona z Laphroaigiem i postacią Bessie Williamson, która przypadkowo rozpoczęła pracę w tej destylarni jako sekretarka (stenotypistka) w 1934 roku, aby w 20 lat później po śmierci poprzedniego właściciela odziedziczyć po nim przedsiębiorstwo i kierować nim z sukcesami przez kolejne 18 lat. Należy zaznaczyć, że chociaż Williamson często występuje jako single malt (na przykład w edycji The Boutique-y Whisky Company), to w tym przypadku mieliśmy formalnie do czynienia z blended maltem – efektem zastosowania teaspooningu. Teaspooning to proces stosowany wówczas, kiedy destylarnia z różnych przyczyn nie chce zezwolić, by whisky została wydana pod jej nazwą – dodaje się więc do single malta odrobinę (przysłowiową łyżeczkę) whisky z innej destylarni, co załatwia problem, bo dzięki temu whisky przestaje być Laphroaigiem albo Glenfiddichem.

nos: początkowo morska ryba (flądra?) smażona na ognisku w oparach dymu, a po chwili dym już przesłania nam wszystko. Aromat był tak intensywny, jakbyśmy faktycznie rozpalili ognisko w sali degustacyjnej. Gdy te zapachy już się trochę ulotniły, powróciły morskie tony – wodorosty, jodyna, a dym zaczął bardziej przypominać ten ze smakowej shishy. Końcówka dość medyczna z nutami maści tygrysiej.
smak: torf, zgniłe drewno, zgniłe liście i rybia łuska, które wzajemnie się przenikają, a na języku pozostaje popiół z delikatną sugestią ogniska, które wąchaliśmy wcześniej. Jest bardzo islayowo i mogę sobie wyobrazić, że takiego właśnie Laphroaiga promowała Bessie w trakcie swoich podróży po USA w latach 1961-63. Tamta podróż skończyła się dla niej znalezieniem męża, a ja nie miałem wątpliwości, że my z kolei odnaleźliśmy zwycięzcę tej degustacji.

7 pkt./10

Zdaniem Łukasza:

kolor: białe złoto
zapach: torf, wędzony kurczak, dym, owoce – brzoskwinia, w tle zioła i lekkie akcenty medyczne oraz cytrusy.
smak: na początek ostre nuty – jałowiec, potem mięsno-owocowa, wędzonka i sól morska.
finisz: morska sól, wędzony boczek, potem ponownie owoce, a na koniec wędzony kurczak.

6 pkt./10 – bardzo dobra whisky, lubię takie profile mięsno-owocowe z morskością w tle. Intensywna, spójna i bogata.

Octomore 08.2, 58,4 %, OB, whisky, które dojrzewały w beczkach po Sauternes, Mourverde, i słodkim winie austriackim przez 6 lat, a potem żeniły się ze sobą przez 2 lata w beczkach po Amarone. Whisky o mocy 167 ppmów, która jest przeznaczona na rynek duty free, wcześniej próbowaliśmy już wersji 08.3, która wtedy od uczestników dostała notę 5,98 pkt.

nos: bardzo mineralny, sporo czerwonych owoców wymieszanych raczej chaotycznie z torfem. Ziemista i korzenna, gdzieniegdzie przebijają się nuty cytrusów i dymu z kominka w domku nad morzem.
smak: ma wiele warstw nakładających się na siebie – wiśnie na przemian z węglem, torfem i solą. Im bliżej finiszu, tym staje się coraz bardziej gorzka – czerwony grejpfrut.

5 pkt./10 – mam już chyba dosyć Octomore’ów. Pierwsze wydania (wersja 01.1) były ciekawostką, bo nikt wcześniej nie mógł się wykazać takim współczynnikiem ppmów, kilka kolejnych im się udało (Orpheus 02.2, wersja 04.2), ale im dłużej seria jest kontynuowana, tym jest gorzej. A lista beczek, w których dojrzewała ta konkretna edycja, jest chyba najlepszym dowodem na to, że nowi właściciele Bruichladdicha nie bardzo wiedzą, co z tym fantem zrobić. Ja, póki co, mówię pas.

Zdaniem Łukasza:
kolor: słaba herbata
zapach: sos mięsny, czerwone owoce, dużo przypraw. Bulion mięsny, a na koniec wiśnie i śliwki.
smak: sporo morskiej soli i owoców, w tle dym i czekolada.
finisz: mineralno-słony, w tle ponownie majaczą owoce oraz dym i torf.

5 pkt./10 – dobra whisky, ale sól zbyt mocno dominuje nad pozostałymi aromatami.

Osoby obecne na degustacji głosowały następująco:
Williamson 5,96 pkt.
Octomore 5,58 pkt.
Invergordon 5,29 pkt.
Glen Scotia 4,83 pkt.
Arran 4,21 pkt.

co pokryło się z wynikami starego systemu:
Williamson 29 pkt.
Octomore 20 pkt.
Invergordon 16 pkt.
Glen Scotia 6 pkt.
Arran 1 pkt.


Tym spotkaniem definitywnie zakończyliśmy oficjalny sezon 2017/18. W sierpniu, jak co roku, jedziemy wraz z rodzinami na IV Letnie Wąpielskie Warsztaty Whisky, aby powrócić do Was z nowymi siłami we wrześniu. Bądźcie gotowi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz