Gdzie zacząć? Nowe miejsce degustacyjne okazało się gościnne i spełniło nasze niezbyt wygórowane wymagania, a oprócz stałych bywalców spotkanie uświetnił swoją obecnością Grzesiek z WhiskyMyWife wraz z kolegą.
A whisky? Zgodnie z obietnicą były morskie, chociaż na scenie wystąpiły również dwie butelki z krajów, które dostępu do morza nie mają. Z reguły na początku serwujemy jedną whisky na przepłukanie kubków smakowych, a potem zaczynamy część główną, ale tym razem intro trwało nadspodziewanie długo…
Tiroler 3yo, 40 % (whisky austriacka)
Nos/Smak: Wydaje mi się, że dojrzewała w świeżych beczkach, bo jest dość ostrawa, z aromatem politury, który jest nie do podrobienia – podobny posmak zostawiał Prologue Kozuby. Na pewno była to whisky.
2,5 punktu
Scapa 15yo, 43 %, G&M (Gordon&MacPhail)
Pierwotnie miała to być whisky na przepłukanie kubków. Scapy na rynku jest niewiele, a to, co próbowaliśmy, z reguły okupuje dolne rejony naszej tabeli punktowej (Orcadian, SMWS 17.34).
Nos: Delikatna, przywodząca na myśl Speyside. Kwiaty bzu, tarta jabłkowa z pieca, krem cytrynowy.
Smak: Od początku sporo cytrusowej słodyczy przeplata się z gorzkością skórki z pomarańczy. Zmierzając w stronę finiszu whisky łagodnieje i staje się słodsza (miód lawendowy), a w tle pojawiają się zielone winogrona.
3,5 punktu
Bunnahabhain 26yo, 45,8 %, CWC (Creative Whisky Company), bourbon
Nos: Wnętrze skórzanych butów, rodzynki i stare pudełko po cygarach. Bardzo długo się otwiera, z czasem jest coraz bardziej i bardziej słodka, ale jednocześnie daje się w niej wyczuć dziwną ostrość – deptana pokrzywa? Trochę tak, jakbyście weszli do palarni cygar, w której nie jest nadymione.
Smak: Dębowa i pieprzowa. Bardzo dziwna whisky, która z jednej strony sugeruje wiek (alkohol jest praktycznie niewyczuwalny) i sprawia wrażenie, hmm… zakurzonej – pokryte kurzem dębowe meble, skórzane ubrania w starej szafie. Z drugiej strony ilość aromatów jest jednak bardzo ograniczona - i to zarówno po 5, 15 jak i 45 minutach w kieliszku. Dostała dodatkowe 0,5 punktu za bardzo długi i miodowy finisz.
Wiele lat temu 25-letni Bunnahabhain otworzył mi oczy na to, że ta destylarnia potrafi robić wspaniałą whisky. Od tego czasu gonię za jego wspomnieniem, przeżywając niestety kolejne rozczarowania. Fakt – moje oczekiwania były dość wysokie, ale Bunny z degustacji trochę zawiódł nawet tych, którzy nie mieli żadnych.
4 punkty
Nestville B&W, 40 %, (whisky słowacka)
Nos/Smak: Mocno alkoholowa, z intensywną zbożową nutą, która nie pozostawia wątpliwości, że to nie jest malt.
Lekko winny aromat (whisky dojrzewała w beczce po francuskim winie) przywodzi na myśl słodkość kompostu, do tego gorzkie lekarstwo. Trunek pozostawia na języku tytoniowy posmak – jakbyś palił papierosa z kawowym tytoniem.
Nie ma wątpliwości, że przy próbowaniu tego drama wyszliśmy ze swojej comfort zone, a Nestville ma niewiele wspólnego z whisky, do jakich przywykliśmy. Na jej obronę muszę dodać, że kiedy piliśmy ją na raz – jak dobrą polską wódkę – robiła znacznie lepsze wrażenie.
Wkrótce, dla dobra nauki, spróbujemy ją w zestawieniu z innymi whisky z młodych destylarni, żeby ostatecznie odpowiedzieć na niełatwe pytanie, ile jest naprawdę warta.
1,5 punktu
Degustacja podzielona była na 2 bloki i po pierwszym z nich nastroje były minorowe, a niektórzy czekali już tylko na kanapki. Na szczęście po tym falstarcie poziom kolejnych whisky poszybował w kosmos.
Tobermory 21yo, 52,5 %, Cadenhead, bourbon
Nos: Zepsute jajka, smog zza okna i bryza morska.
Smak: Wanilia, cytryna i sól (brzmi jak zestaw na dobry koktajl). Pieprzowa jak Talisker, z metaliczną nutką jak Laphroaig i smoła, smoła, smoła.
Tobermory zamykają na 2 lata, więc pijmy ją, dopóki jest powszechnie dostępna i rozsądnie wyceniona. Jak poinformował nas Grzesiek, Tobermory operuje 11 miesięcy w roku – 5,5 miesiąca produkują Ledaig, potem przez miesiąc sprzątają destylarnię i myją sprzęt, by następnie przez 5,5 miesiąca produkować Tobermory. Być może był to jeden z pierwszych odpędów po zmianie, a może zmieniła się ekipa sprzątająca, ale tak ciężkiego Tobermory nie piliśmy nigdy.
4,5 punktu
The Nameless Two (Ledaig) 8yo, 51,3%, bourbon
Nos: Wędzonka, wnętrze pieca, ognisko i bryza morska.
Smak: Mocno ziemista, z serową nutką i masą soli. Torfowa, ze słodową słodyczą i dymem, który osadza się na języku.
Na stronie wydawcy i dystrybutora figuruje jako Ledaig, ale tej informacji próżno by szukać na etykiecie.
5,5 punktu
Port Charlotte 13yo, 64,6 %, R&BT (Rest&BeThankful), sherry
Nos: Przejrzałe truskawki, ser z żurawiną. Sporo dymu, który jednak nie jest tak intensywny jak w Ledaigu, czy taki smolisty jak w próbowanym przed chwilą Tobermory od Cadenheada, ale wygładzony słodyczą sherry, która z wytrawnością współgra wprost znakomicie.
Smak: Cytrusy i truskawki (mniam), tarta rabarbarowa, odrobina przypraw i smoły. Całość zawinięta niczym tortilla w kołderkę z torfu.
Świetna, świetna whisky, na którą warto było czekać. Uwielbiam torf z beczek po sherry, a to jedna z najlepszych tego rodzaju whisky, jaką w życiu piłem.
6,5 punktu.
Degustacja zaczęła się nie najlepiej, ale jak to mówią, ważne jak się kończy, a końcówka była znakomita :)
Grupa głosowała następująco:
1. Port Charlotte – 6,34
2. Tobermory i Ledaig – 4,81. Pierwszy raz zdarzyło się, że dwie whisky miały tyle samo punktów z dokładnością do drugiego miejsca po przecinku.
3. Scapa – 3,94
4. Tiroler – 3,22
5. Nestville – 1,41
W starym systemie remisów nie było:
1. Port Charlotte – 41 punktów
2. Ledaig – 29 punktów
3. Tobermory – 19 punktów
4. Scapa – 4 punkty
5. Tiroler & Nestville – 0 punktów
NASZA SKALA OCEN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz