14 gru 2018

Degustacja 14.12.2018


• Jak smakuje Macallan z lat 70-tych?
• Co sobą reprezentują St. Magdalene i Banff i czy cały szum wokół zamkniętych destylarni ma w ogóle jakieś przełożenie na jakość whisky?
• Czy Caol Ila jeszcze raz nas zauroczy swoją whisky 25+?
• Czy Ardbeg, butelkując pojedynczą beczkę, ponownie stanie na wysokości zadania?




Grudniowa Degustacja Świąteczna Boat City Whisky Club to absolutnie obowiązkowa pozycja w kalendarzu każdego klubowicza i wydarzenie, na które ostrzymy sobie zęby przez cały rok – okazja do spróbowania wyjątkowych whisky, niejednokrotnie starszych od większości klubowiczów i często pochodzących z destylarni, które należą już do historii szkockiego gorzelnictwa. Nie inaczej było w tym roku, a line-up degustacji zapowiadał się ciekawie i obiecująco jednocześnie.

Zaczęliśmy jednak od niespodzianki, ponieważ Hiro z okazji swoich urodzin podzielił się z nami 46-procentową nowozelandzką whisky Thompson Manuka Wood Smoke (edycja bez określonego wieku). Nie wdając się w szczegóły, powiem, że dla mnie wypadła dość obiecująco, dlatego ten kierunek warto będzie kiedyś zbadać bliżej, aby przekonać się, czy to reguła, czy tylko odosobniony przypadek.
Później zaczęła się już zasadnicza część degustacji i jako pierwszy na stół wjechał Macallan, przez niektórych szumnie określany Rolls-Royce’em świata whisky. Byłem bardzo ciekawy tej łychy, głównie dlatego, że była destylowana w latach 70-tych, czyli w zupełnie innej epoce, przez wielu znawców wspominanej z nostalgią jako czasy, kiedy wciąż jeszcze w tym biznesie przede wszystkim chodziło o jakość, a w krainie single maltów więcej było magii.

Macallan OB, 10yo, 40 %, destylowany w latach 70-tych, butelkowany w latach 80-tych

nos: bardzo słodki i miodowy. Owoce tropikalne (kiwi i banany). Lekkie nuty gryczane.
smak: na początku lekko gorzkawy i niestety mocno rozwodniony. Wyczuwalne orzechy i wiśnie.
finisz: miodowo-dębowy z goryczką w tle.

ocena: 4,5 pkt./10 – gdyby tylko smak i finisz dorównywały intensywnością i bukietem wrażeniom zapachowym, byłaby to świetna łycha. Niestety w smaku była rozwodniona (nawet jak na swoją moc) i sprawiała wrażenie zwietrzałej. Przypuszczam nawet, że korek mógł być zwyczajnie uszkodzony i doszło do wzmożonej interakcji z tlenem.
Obawiam się, że na podstawie tego, co spróbowałem, nie mogę sobie jeszcze wyrobić jakiejś zdecydowanej opinii o Macallanach z tamtych lat, głównie ze względu na fakt, że ta whisky wydawała się zwietrzała i mam podejrzenia, że ta sama łycha z innej butelki mogła smakować znacznie lepiej. Na pewno jednak życzyłbym sobie i wszystkim, żeby obecne 10-letnie oficjalne Macallany miały podobny „nos”.

Podczas degustowania pierwszego drama odbyła się prezentacja podsumowująca klubowy rok, który obfitował w wiele sukcesów. Bardzo udane tastingi, pierwszy BCWC Whisky Weekend, rewelacyjny – jak co roku – wyjazd na Feis Ile, kolejna jeszcze lepsza odsłona Letnich Wąpielskich Warsztatów Whisky, wiele klubowych delegacji na różne „branżowe” imprezy oraz znaczne poszerzenie grona klubowiczów. Uff, działo się w tym roku 2018-tym ☺️

Drugi w szranki stanął Glentauchers, czyli destylarnia, która może nie zalicza się do pierwszej ligi świata szkockich single maltów, ale ja osobiście bardzo ją cenię i do tej pory – poza pojedynczymi wyjątkami – zawsze dostarczała mi bardzo przyjemnych wrażeń.

Glentauchers, 39yo, 43,8 %, Cadenhead’s (seria Small Batch), bourbon cask

nos: na początku słodki, później pojawia się kwaskowość grejpfruta, trochę rodzynek i jabłek. W tle nuty pomarańczy i mięty.
smak: zaczyna się od akcentów pieprzu, orzechów oraz sporej ilości dębowych aromatów. W tle po pewnym czasie pojawiają się nuty wanilii i sporo ziół, których nie udało mi się bliżej zidentyfikować.
finisz: lekko gorzkawy i ziemisty, trawiasto-dębowy.

ocena: 5 pkt./10 – whisky przyjemnie złożona, ale zdecydowanie zbyt mocno zdominowana przez zmęczoną beczkę po bourbonie. 
Niestety, nie mogę ukryć faktu, że w tym przypadku spotkał mnie lekki zawód. Nie mogę powiedzieć, że była to słaba łycha, ale zarówno bottler, jak i wiek, nakazywały oczekiwać więcej. Mam nieodparte wrażenie, że przegapiono moment, w którym tę whisky należało zabutelkować i w rezultacie została ona nadmiernie zdominowana przez aromaty dębu, zdecydowanie w tym momencie zbyt już agresywne i niezbalansowane. Szkoda, bo być może kryła w sobie więcej możliwości, których już w tym momencie nie sposób było odszukać.

St. Magdalene (destylarnia zamknięta od 1983 roku), 32yo, 58,1 %, Cadenhead’s (seria Closed Distilleries)

nos: na początku zapach kiszonki, słodkie akcenty, nuty dębu oraz aromat przypalonego mięsa, którego zupełnie się w tej whisky nie spodziewałem. Z czasem pojawiły się zioła oraz skórka z jabłka. 
smak: tłusta i oleista na języku (wreszcie jest ta konsystencja, której brakowało poprzedniczkom), solone mięso, nuty popiołu, wszystko to w otoczeniu czerwonych owoców. Spójna i bardzo przyjemna kompozycja.
finisz: trochę żółtego sera i masła, lekko pieprzny.

ocena: 6 pkt./10 – bardzo zaskakująca łycha. Miałem wobec niej spore oczekiwania i nie zawiodła mnie, ale zupełnie inaczej ją sobie wyobrażałem. Nie jest to krucha, zwiewna niewiasta, ale kobieta z pazurem i mocnym charakterem. Konkretna, złożona i bogata.
Zdecydowanie whisky z wykopem. Kto by przypuszczał, że starsze panie z Lowland mają taki charakterek 😉 Na pewno nie ja, ale to mi zupełnie nie przeszkadzało, bo słono-dymne nuty w tym dramie zdecydowanie ładnie komponowały się z pozostałymi akcentami, tworząc harmonijną, spójną całość.

Banff (destylarnia zamknięta od 1983 roku), 49yo, 45,2 %, Gordon&MacPhail (seria Rare Old)
To najstarszy Banff, jaki kiedykolwiek został zabutelkowany – byliśmy bardzo ciekawi zawartości butelki i w chwili jej otwierania napięcie sięgało zenitu.

nos: niezbyt złożony, ale bardzo przyjemny. Lekki zapach kwiatów, wyczuwalne, ale bardzo zwiewne akcenty dymne, marynowane owoce, trochę dębu.
smak: jest subtelnie, ocet jabłkowy, jałowiec, czerwone owoce i marynowana gruszka. W tle nuty wanilii i popiołu, wszystko w ryzach trzyma dąb.
finisz: maślano-ciasteczkowy z akcentami octu

ocena: 7 pkt./10 – to whisky bardzo przyjemna w obyciu, która ma w sobie wiele do zaoferowania i ewoluuje z czasem, odsłaniając kolejne warstwy zapachowo-smakowych impresji – takie lubię. Złożona w przyjemny sposób i – w przeciwieństwie do 10 lat młodszego Glentauchersa – tym razem nie odnosi się wrażenia, że beczka oddała z siebie zbyt dużo; akcenty dębowe, chociaż obecne na każdym poziomie, są jedynie przyjemnym akompaniamentem dla pierwszoplanowej symfonii zapachów i smaków. 
Banff był zdecydowanie łychą wieczoru, piękną i harmonijną kompozycją złożonych aromatów i smaków, które rozwijały się wraz kolejnymi minutami. Dokładnie takich wrażeń spodziewam się po naprawdę wiekowej whisky.

Odniosę się też tutaj do „fenomenu” zamkniętych destylarni – dlaczego jest wokół nich tyle szumu? Moim zdaniem, sam fakt, że destylarnia jest zamknięta, nie ma najmniejszego znaczenia dla jakości whisky, a jedynie wpływa na jej cenę, co oczywiście ma związek z nieustającym pompowaniem balonika o nazwie „Single Malt”. Mało tego – musimy pamiętać, że najczęściej dokonywano świadomej decyzji o zamknięciu tej właśnie, a nie innej destylarni i raczej nie kierowano się przy tym innymi przesłankami niż racjonalne, oparte na jakości danej whisky oraz perspektywach biznesowych destylarni. Jednak po Brorze z zeszłego roku także i tym razem St. Magdalene i Banff zdecydowanie stanęły na wysokości zadania, dostarczając nam mnóstwa pozytywnych wrażeń. Wyjaśnienia upatrywałbym jednak w epoce, w której te whisky były destylowane. To były jednak czasy, w których świat szkockiej wyglądał nieco inaczej, bo ze względu na zdecydowanie mniejszy popyt produkt musiał się bronić jakością, a związani z produkcją ludzie i ich wiedza byli ważniejsi od marketingu.

Caol Ila, 29yo, 54,7 %, Signatory (bottling dla The Whisky Exchange), refill sherry

nos: torf i dym, wędzony ser, owoce tropikalne oraz nuty skórzane w tle.
smak: dużo dymu i popiołu, a kiedy ta nawałnica już się przetoczy, zaczyna być odczuwalny pieprz, morska sól i wędzona wieprzowina.
finisz: delikatny, słony i morski. Bardzo przyjemny

ocena: 6 pkt./10 – jest to whisky dość prosta, ale bardzo trafia w smaki, które lubię, stąd oceniłem ją wysoko. Byłem zdziwiony poziomem torfowości, który zazwyczaj w whisky dojrzewającej w beczce przez prawie 30 lat ulega znaczącemu obniżeniu. Wpływ sherry był tylko lekko wyczuwalny.
Chociaż mnie osobiście ta łycha bardzo smakowała, nie da się ukryć, że w hierarchii Caol Ili w wieku 20+ lat, które miałem okazję próbować, nie zajęłaby wysokiego miejsca. Nie było ani efektu „wow”, ani jakiejś szczególnej złożoności, trochę zabrakło głębszego dna i charakteru. Bardzo poprawna, o profilu, który niezmiennie lubię – i to wszystko. Historii o tej whisky się nie napisze.

Ardbeg OB, single cask (beczka Nr 1321), 13yo, 56,4 %, oloroso sherry butt
Przywieźliśmy tę whisky z tegorocznego Feis Ile, gdzie wzbudziła sporą sensację jako pierwszy oficjalny single cask destylarni wydany od 8 lat. Warto było się w nią zaopatrzyć nie tylko ze względu na bardzo konkretne „przebicie” na rynku wtórnym, ale także – jak się za chwilę okaże – nieprzeciętne walory samego trunku.

nos: sporo wanilii, torf i dym. Wędzona śliwka, szynka w miodzie, nuty tytoniu i skóry, po czasie pojawiają się suszone zioła. 
smak: na początku dużo soli, z czasem zaczynają pojawiać się słodkie smaki, dym oraz palony cukier. Są też klasyczne nuty zaczerpnięte z sherry – czerwone winogrona, gorzka czekolada i rodzynki.
finisz: długi i przyjemny. Łączą się ze sobą smaki popiołu, soli, dymu, torfu i wędzonki.

ocena: 6,5 pkt./10 – bardzo intensywna, ale jednocześnie zbalansowana, o przyjemnej konsystencji i teksturze oraz z wyraźnym wpływem sherry, który dobrze uzupełnia samą whisky, ale oczywiście nie dominuje nad mocnym, wyczuwalnym charakterem Ardbega.
Ten Ardbeg na zakończenie degustacji był jak promyk nadziei, że – pomimo obecnego trendu w świecie whisky, komercjalizacji, cen z kosmosu (w czym właśnie Ardbeg ma znaczny udział) i wciąż rosnących mocy produkcyjnych – nadal można destylować i butelkować świetną łychę. Tylko tyle i aż tyle, bo na chwilę obecną destylarnia z południa Islay jest już jedną z nielicznych marek niezmiennie gwarantujących jakość, którą, jeśli komuś się poszczęści, można zakupić w bardzo rozsądnej cenie.

Cały wieczór przebiegł nam w miłej atmosferze wśród przyjaciół, nieco cichszej może i bardziej wypełnionej skupieniem niż zazwyczaj, ale było to rezultatem długiego oczekiwania na ten wieczór oraz skoncentrowania całej uwagi degustatorów na zawartości kieliszka. Tego wieczoru przemawiała głównie whisky, każdy jednak opuszczał salę z uśmiechem, goście z innych części Polski wyjeżdżali zadowoleni, a każdy z nas, życząc pozostałym Wesołych Świąt, już zastanawiał się, jakie nowe whiskowe wyzwania przyniesie klubowi i klubowiczom rok 2019.

Na koniec podsumowanie line-upu na bazie ocen wszystkich uczestników degustacji. Widać, że degustatorzy jasno wskazali niekwestionowanych faworytów, dali solidne noty grupie single maltów, które z pewnością godne były naszej Świątecznej Degustacji oraz nieco gorzej ocenili te whisky, którym co prawda niczego nie brakowało, jednak tym razem stanowiły jedynie dobre tło dla pozostałych.

Ardbeg 6,6 pkt./10
Banff 6,58 pkt./10
St. Magdalene i Caol Ila po 5,76 pkt./10
Macallan 4,16 pkt./10
Glentauchers 4,02 pkt./10






















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz