Pogoda idealna do picia whisky, która jednak znacznie utrudniła jej transport - wystarczy powiedzieć, że na samo przygotowanie lokalu do spotkania i rozstawienie butelek miałem raptem 20 minut.
Szczęśliwie raz jeszcze mieliśmy do czynienia z degustacją, na której whisky broniły się same, czy jak byśmy powiedzieli po angielsku "whisky did the talking"
Biorąc pod uwagę wiek, jakość i cenę Hazelburn 10 R&K ma potencjał na nagrodę nosa sezonu.
Tak jak mówiłem bukiet był wyczuwalny z dobrego metra, wspaniała sprawa.
Hazelburn 10yo, 50,7% , OB
Nos: Bardzo intensywnie owocowy – czerwone owoce, rodzynki, syrop klonowy i bardzo intensywna, ale nie dominująca wanilia. Bardzo fajna whisky, gdzie aromaty świetnie uzupełniały się nawzajem. Bomba.
Smak: Orzechowo-waniliowy, poparty syropem klonowym. Toffi, creme brulee i dużo beczki, która sprawiała, że nie było tak słodko jakby się mogło wydawać.
Podobno Hazelburn z tej serii jest najsłabszy, oznacza to, że musimy przetestować również Springbanka i Longrowa ) (zwłaszcza po piątkowych doświadczeniach z Longrowem)
Glenlossie 18yo, 53,3%, Blackadder, bourbon
Nigdy wcześniej nie piłem whisky od Blackaddera. Po tym doświadczeniu i komentarzach innych uczestników, którzy tego niezależnego znają trochę lepiej, mam wątpliwości czy kiedyś do niego wrócimy.
Nos: Ostrawa – klej, eukaliptus, świeżo ścięta sosna, żywica, chrzan. Do tego trochę jabłka i nienachalna wanilia.
Smak: Delikatnie owocowa – jabłka i gruszki w otoczeniu kleju, który czuliśmy na nosie, który przywodzi na myśl new spirit (pod tym względem przynajmniej była spójna). Goryczkowa, ale w przyjemny sposób – skórka od orzechów włoskich.
Wiem, że są ludzie którym takie whisky smakują. Gdyby miała 8 lat mniej i kosztowała 200 zł to na pewno zasługiwałaby na pochwałę za ciekawy zestaw aromatów. Natomiast biorąc pod uwagę wiek i cenę to trzeba podkreślić, że to musiała być zmęczona beczka, która nie miała czego oddać whisky.
Na stronie Blackadder’a można znaleźć informację, że mają swoją autorską metodę butelkowania, która gwarantuje więcej „gęstego” w każdej butelce.
„Quite simply, Blackadder RAW CASK is every bit a Blackadder whisky but even more so. We use a special bottling process to make sure that each and every bottle of Blackadder RAW CASK contains its own share of the cask sediments as well as natural oils and fats that might otherwise be left behind when filling a cask strength whisky straight from cask. This ensures the maximum possible natural flavour is in each and every bottle.”
Efekty tego widać na zdjęciu – na dnie butelki znajdował się czarny osad jakiego nigdy wcześniej nie uświadczyłem. Jasne, doceniam whisky w ich „naturalnej formie” ale to już lekka przesada. Numer naszej butelki 291 z 324, ciekawe ile mułu było w ostatnich pięciu.
Glentauchers 25yo, 53,3%, Cadenhead, bourbon
Jak wspominałem ostatnio walka nie była równa. Bo i whisky starsza i niezależny o zdecydowanie wyższej renomie...jak się okazało również beczka lepsza.
Nos: Dużo wanilii i mięty, nutka cytrusów i bardzo mocna herbata, może nawet zielona i skórzany fotel, trochę ziemista.
Świetny aromat, chociaż beczka pracowała wystarczająco intensywnie (widoczne również kolorze) by uczynić go wręcz bourbonowatym.
Smak: Orzechy włoskie, nutka dębowej goryczy i fusy z herbaty. Mocno ziołowa, co czyni ją wytrawniejszą niż można by się spodziewać po nosie – beczka zrobiła swoje.
Na koniec bardzo długi finish z nutką wiśni w tle.
Dalmore 20yo, 50%, OMC, sherry
Nos: Sherry monster – dużo rodzynków, karmel, syrop pini i tytoń wiśniowy.
Smak: Wyjątkowo gęsta w ustach, słodycz czerwonych owoców, toffi...może wołowina z grilla? Chociaż nie jest tak mięsista jak niektóre whisky z beczek po Oloroso. Zawdzięcza to zapewne finishowaniu w beczce po Amontilado.
Fajna whisky, ale zdominowana, więc mi mało odkrywcza.
Longrow Red 11yo, 51,8%, OB, Porto
11 lat w beczkach po porto, to robi wrażenie. Kolor – kompot różany, co straszyło i przywodziło na myśl najgorsze skojarzenia. Jednak potem było bosko.
Zakochałem się w tej whisky od pierwszego powąchania, a ona odwdzięczyła się otwierając mi w głowie jedną z tych szufladek gdzie trzymam wysublimowane opisy rzeczywistości.
Nos: Pożar w winiarni, róże i truskawki w kołderce z torfiku (specjalnie nazywam to torfikiem, bo był miły i nienachalny, a jednocześnie stanowczy) maczanego w wysokooktanowej benzynie. Bomba!
Smak: Przyjemnie wypełniała usta. Dominują truskawki i wiśnie, ale można też wyczuć cytrusowe ukłucie. Więcej torfiku.
Dopisałem również „nadspodziewanie długi finisz – fusy z trawy”, ale nie jestem pewien co autor miał na myśli...
To nie jest whisky zmieniająca światopogląd, to nie była najbardziej złożona whisky wieczoru, ale i tak jest to prawdopodobnie najlepiej wykorzystana beczka po porto od czasów Bowmore Dawn.
To była bardzo wyrównana degustacja, gdzie tylko Glenlossie odstawała trochę od reszty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz